30 listopada 2016

Pierwsze koty za płoty

 No i jest! Pierwszy filmik, który można obejrzeć tutaj. Tym razem nie rzucałam słów na wiatr, spięłam co trzeba i wynik współpracy z Edytą można już oglądać. Nie jest oczywiście idealny. Czasem mówię za szybko, czasem się powtarzam, czasem coś jest źle przycięte, bo program odmówił współpracy.
Ale to nic, to nic wielkiego. Każdy jakoś zaczynał. Na razie nie musi być idealnie, ważne, że wreszcie postawiłam (postawiłyśmy) ten pierwszy krok. Nawet jeśli ten pomysł wcale się nie przyjmie, nawet jeśli spotka się z falą krytyki, to uważam, że warto było i będzie trochę w tym posiedzieć. Bo to też dla nas dobra zabawa, inaczej spędzony czas, a przy okazji dzielenie się pasjami. Tak jak pisałam wcześniej – zawsze znajdzie się ktoś, komu coś lub wszystko się nie spodoba. I to jest w porządku, mamy prawo do własnego zdania. Nie warto jedynie krytykować kogoś dla zasady. Z zazdrości. Zawiści. Bo po co? Dajmy sobie nawzajem robić to, co chcemy, dopóki nie krzywdzimy tym innych.
                To taka luźna refleksja. Tym razem będzie krótko. Bez pisania o tym, co tam w filmiku powiedziałam, można to przecież usłyszeć. Dodam jedynie, że w samym montowaniu, przycinaniu, dobieraniu muzyki jest naprawdę sporo frajdy, z czego nawet nie zdawałam sobie sprawy. I to wcale nie znaczy, że zaraz zrobi się ze mnie super-vlogerka. Ale jeśli ten typ aktywności przynosi mi jakąś radość, zadowolenie z wykonanej przeze mnie i Edytę pracy, to zamierzam to potraktować jako dobrą zachętę i dążenie do wyznaczonego sobie celu. Nawet wtedy, kiedy wcale nie uda nam się wybić, do tego też trzeba mieć trochę szczęścia. A czy akurat w tym przypadku dopisze, czy nie, to okaże się z czasem. Póki co wiem, nad czym muszę popracować w związku z dokładną wymową wiemy też z czym się je to całe montowanie, więc z każdym kolejnym filmikiem będzie lepiej. Bo nie ma innej opcji.

                Tyle dzisiaj ode mnie.  Żegnam się z uśmiechem i życzę miłego wieczoru. J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz